środa, 26 czerwca 2013

{Nie} baw się jedzeniem!

O pierwszej edycji krakowskiego festiwalu Najedzeni Fest już na niejednym blogu czy portalu internetowym można było poczytać. Nic dziwnego, tłumy spragnionych i wygłodniałych poszukiwaczy dobrej kuchni i nowych smaków znalazły się w bardzo ciekawej przestrzeni Hotelu Forum. Moja opinia o tym obiekcie jest niejednoznaczna, bardzo chętnie porozmawiam z jakimś pasjonatem moderny o tym, co należy zrobić z tym obiektem-widmem albo przestrzenią wokół niego. Nie znam planów dla Bulwarów, nie śledzę sprawy PRLowskiego wieszaka na reklamy, jeśli ktoś zna, bardzo chętnie posłucham/poczytam. A tymczasem słów kilka o mojej obecności na Festiwalu. Dla tych, którzy nie mogli się pojawić, albo chcieliby jeszcze raz popatrzeć na stworzone obrazy, by nakarmić oczy - garść zdjęć. Zachęcam do zabawy kolorami na talerzu, pora ku temu idealna, sezon właściwie w pełni! I wbrew zakazom rodziców: Bawcie się jedzeniem!

Nono. Skromne stoisko z małym stolikiem, warzywny sernik i kilka słoików bez etykietek {największy grzech!}, przestrzeń warsztatowa ograniczona do czarek z kolorowymi przyprawami, kwiatami i warzywami, na kuchence nieśmiało podgrzewana czarna soczewica beluga, gotujący się zielony bób czy chwilę później niebieska tapioka. Łaskoczące oko pole do zabawy. Tak też reagowali goście, niepewnie, czy to wszystko aby na pewno można zjeść? "To stokrotki się je?", "Po co pani te strzykawki?", "Jakie  to wszystko ładne, można to zjeść?"  
zdjęcie: Jedzenie Jest Piękne
Godzina warsztatowa zamieniła się w całodniową zabawę jedzeniem.   Odwiedzili mnie mali artyści i Ci trochę starsi. Były rozmowy o niecodziennych produktach, dużym zainteresowaniem cieszyła się różowa i niebieska tapioka, kwiatki i czarna soczewica. 

zdjęcie: Jedzenie Jest Piękne
Znaleźli się również odważni, którzy spróbowali mojego niekonwencjonalnego sernika.

zdjęcie: Jedzenie Jest Piękne
Sernik z ogórkami małosolnymi na polencie, z galaretką z pomidorów malinowych

 ekologiczna kasza kukurydziana / olej z krokosza barwierskiego // 
tofu ekologiczne /  ogórki małosolne i woda z tych ogórków / pomidory malinowe
 / olej konopny / agar / świeża bazylia / sól

zdjęcie: Ziołowy Zakątek


zdjęcie: Ziołowy Zakątek
Bardzo się cieszę, że znowu mogłam się spotkać z moją ukochaną ekipą z Karmy, napić się pysznej Rwandy, podziwiać mistrzowskie wegańskie wypieki Asi. Doładowałam się najbardziej promiennym uśmiechem Magdaleny z Zielonego Talerza {i oczywiście wakacyjną muffinką z parasolką!} Nie mogłam nie spróbować ryżowych nugatowch lodów ze Spółdzielni, oraz nie podpatrzeć, jak się bawią inni {Alicja szacunek za nieustanną, ogromną produkcję wegańskich burgerów!}. Gratuluję organizatorkom stworzenia w przestrzeni Forum tak dobrego festiwalu. 
Dziękuję mojej M. i Sis za pomoc przy taszczeniu gratów {śl. klamorów}, uspokajaniu mnie, mobilizowaniu do pracy i za wytykanie błędów (za to niechętnie, ale jednak). To było bardzo ciekawe doświadczenie. Mam nadzieję, że wszystkim smakował mój "dziwny" sernik i że spotkamy się jeszcze nie raz!


Pozostając w atmosferze zabawy jedzeniem  - I hate diets!

niedziela, 16 czerwca 2013

Tak! Jem trawę!

Z racji tego, że nie należę do grona blogowych królewien, o czym świadczy częstotliwość wpisów i ogólne zapuszczenie, jak zawsze postanowiłam streścić ostatni miesiąc w jednym poście. Kilka razy zabierałam się do wpisów, a to chciałam opisać zrobione w górach orzotto z atramentowymi grzybami (wszyscy żyją!), a to zaczęłam o moich przeżyciach z kilku dni pracy w pewnej restauracji, nawet przymierzałam się do dłuższego wywodu o dobrym i złym menadżerze, o podejściu do gotowania i żywienia ludzi. O dwóch różnych, jednocześnie pouczających cateringach, pierwszej Wegańskiej Kuchni Społecznej w Katowicach. O wypłukanych przez deszcz nasionach z ogródka. I wreszcie o stokrotkach. A nie, o stokrotkach napiszę dzisiaj! Dlatego jak zwykle zapraszam do wiosennych wyn(at)urzeń, które zaczynają pachnieć latem. Chaotycznie jak na moim trawniku - będzie o zielsku!

Ostatnie dni były mocno zakręcone wokół zieleni, ziół i kwiatków. Deszcz lunął kilkakrotnie, a wszystkie stokrotki wychyliły główki. Skoro trawa pod jabłonkami idzie do skoszenia, z papierową torebką, odganiając komarzyce zanurzyłam się w wysokiej trawie. Postanowiłam tym razem nie skończyć na wianku, czas zabrać stokrotki do kuchni!


Conchigliette z pesto bazyliowym, stokrotkami i młodą rukolą.

makaron ugotowany dwie minuty przed czasem na opakowaniu / ogromny pęczek bazylii 
(ja miałam chyba jakąś nadzwyczajną) /garść orzechów laskowych podprażonych w piekarniku 
(można ściągnąć łatwo skórkę no i są smaczniejsze) / kilka długo moczonych nerkowców 
(akurat w tle robiłam serek, to podkradłam) / dobra oliwa, sól, pieprz / garść młodej rukoli 
/ kilka gałązek tymianku / dużo stokrotek!

Nie wiem czy to dzięki księdze od siostry czy grzebaniu w ziemi i odwiecznemu: co ja tu posadziłam?
- grunt, że zielone i rośnie, postanowiłam poszerzyć swoją wiedzę o ziołach, sałatach i innych trawach. Zapisałam się na kulinarne warsztaty z Krzysztofem Rabkiem, który w swojej kuchni duży nacisk kładzie na sezonowość, używa wielu, zapominanych często ziół, kwiatów. Nie żałuję długiej i nużącej podróży przez całą Polskę, warsztaty "Warzywa... Kreatywne podejście do warzyw i zaprezentowanie ich w innym świetle, nie jako dodatek, ale jako główny składnik dania..." uznaję za udane.


Spotkanie zaczęliśmy od pozrywania w ogrodzie restauracji SPOT kilku składników do naszych dań: kwiaty bzu, krwawnik pospolity, szczawik zajęczy. Sześcioosobowa grupa szybko podzieliła się zadaniami, wybierając z menu najlepsze dla siebie dania do przygotowania. Ja wybrałam tatar z pomidorów malinowych z palonym bakłażanem.
zdjęcie Anna Urbańska
Przepis autorstwa Krzysztofa Rabka:
4 pomidory malinowe / olej lniany-oliwa z oliwek / sól maldon
 / tymianek / 2 bakłażany / gwiazdnica, kwiaty bzu

Pomidory sparzyć, obrać ze skórki, przekroić na cztery części, delikatnie usunąć środek (będzie potrzebny przy wykończeniu dania), ułożyć na blaszkę, skropić oliwą i posypać solą i świeżym tymiankiem / wstawić do rozgrzanego do 130 stopni piekarnika i piec aż woda wyparuje // w międzyczasie bakłażana opalić nad ogniem do uzyskania mocnego koloru, obrać ze skóry i zmiksować z olejem // pomidory przesiekać i doprawić do smaku // na talerzu ułożyć tatar z pomidora, na górę purée z bakłażana, gwiazdnicę i kwiaty bzu

W bardzo przyjemnej atmosferze, przy dobrym francuskim białym winie w ciągu kilku godzin stworzyliśmy kalarepę z estragonem i młodym porem, młodą marchewkę z nasturcją i kaszą pęczak, ziemniaki z młodą kapustą i kwiatami szczypiorku, seler z suszonym żółtkiem i gwiazdnicą oraz truskawki z maślanką i szczawikiem zajęczym. Bardzo mi się podobało, że Krzysztof inspirował mnie do alternatywy dla zwierzęcych składników, tam, gdzie w przepisie było siekane mięso zrobiłam siekankę z łodyg portulaki, zamiast emulsji z kaszanki zrobiłam pyszną mieszankę z liści musztardowca. Było bardzo wesoło, długo rozmawialiśmy i chyba zostaliśmy nadprogramowo, wyjadając pyszne ekologiczne truskawki. A purée
z bakłażana pewnie nie raz zagości u mnie, bo jest proste i pyszne. 
Mieliśmy do dyspozycji  od "Moni-Ekoflora" mieszankę sałatową: musztardowiec, mizuna, komatsuna, rzodkiewka liściowa, tatsoi, pak choi, mibuna, kapusta liściowa. Wszystkie świeże i pyszne!
Moje ulubione kwiaty szczypiorku, portulaka i gwiazdnica oraz koperek z kopru włoskiego.
Na zakończenie szybkie zdjęcie z mistrzem całego zamieszania

Dzisiaj, jak już się wyspałam po podróży postanowiłam wykorzystać zdobyte wczoraj zielone łupy. Zrobiłam pierogi ze szpinakiem i portulaką z olejem konopnym oraz kwiatami szczypiorku, ale o tym, jak Sis prześle zdjęcia.

Najbliższy tydzień zapowiada się pracowicie, w sobotę (22) jest Festiwal Slow w Parku Chorzowskim, na którym wraz z Koperą będę kroiła warzywa i opowiadała o Katowickiej Kooperatywie Spożywczej, a w niedzielę (23) na Festiwalu Najedzeni Fest w Krakowie będę prowadziła warsztaty -letnie warzywa w sosie- o tym, jak w ciekawy sposób przygotować kolorowe i zaskakujące połączenia na talerzu. Do zobaczenia!

Pst. dwapotwory wykonały kawał dobrej roboty przy nowym logo. Ja jestem ZACHWYCONA, a Wy?



czwartek, 25 kwietnia 2013

Karma

To były bardzo dobre, owocne dwa (prawie trzy) miesiące. Piękne powitanie wiosny, zielone listki na drzewie w podwórzu, kłujące przyjemnie w oczy, po przedłużonej szarej zimie. W ostatni weekend mojej przygody w krakowskiej Karmie mogłam zaprezentować coś od siebie dla Karmowych Gości. Długo myślałam co ugotuję, chciałam zrobić swoją ulubioną ogórkową, albo popisowy barszczyk. W ostatniej chwili zdecydowałam się na wiosenną zupę z kalarepy. Nie była to śląska oberiba, marzyłam o czymś mocno chlorofilowym, dlatego też do liści kalarepy, dorzuciłam młode liście rzodkiewki. Podczas gotowania dylemat: mięta czy kolendra rozwiązała jednogłośnie radosna ekipa moich nowych przyjaciół. I tak powstał krem z kalarepy i kolendry, podkreślony wasabi, zakończony świeżą rzodkiewką.

 Asia, wegańska mistrzyni słodkości dogląda kalarepy :-)

Na blacie, obok jak zawsze zachwycających ciast i tart znalazła się też sałatka z selera - moja wersja znanej na całym świecie sałatki Waldorf. W jej skład weszły: kwaśne jabłka / korzeń selera / rodzynki (najlepsze są greckie, duże i złociste) / orzechy włoskie uprażone w piekarniku / pachnący orzechami wegański majonez (tofu silken / łyżka musztardy Dijon / ocet jabłkowy / olej z orzechów włoskich). Całość posypana posiekaną rukolą. Bardzo lubię tą sałatkę, jest słodka, dodaje mnóstwo energii. (zdjęcia niestety brak)

W sobotę, w mój ostatni dzień krakowskiej przygody zrobiłam sałatkę z brokuła, wiosenną, lekko pikantną (papryczka chili) i przyjemnie kolorową, obsypaną cytrynowym pangrattato (czyli "poor girls parmesan", cytrynowymi i chrupiącymi okruszkami)

Sałatka brokułowa z aromatycznym pangrattato

brokuł i kalafior w różyczkach zblanszowany 3 minuty / rzodkiewka pokrojona w plasterki /
pomidorki koktajlowe pokrojone w ćwiartki / sos: ostra papryczka drobno posiekana, sok z cytryn,
cukier brązowy, oliwa z suszonymi pomidorami //

 pangrattato: suchy chleb (mogą być też czerstwe bułki) zmiksowany ze skórką cytrynową, solą, pieprzem, ząbkiem czosnku i oliwą z oliwek, podprażyć na suchej patelni lub na blaszce w nagrzanym piekarniku /
Sałatka brokułowa, a w tle ulubiona sałatka mojej siostry z kapustą i masłem orzechowym.

Chciałam podziękować całej ekipie Karmy za to, że z ich kuchni nie chce się wychodzić, za wspaniałą atmosferę pracy, dzięki której wstawałam rano z myślą "czas coś pokroić!", za cenne wskazówki, grzanki z hummusem i k a ż d ą filiżankę kawy. Niecierpliwie czekam, aż ugoszczę Was w progach Nono. Do szybkiego zobaczenia kochani!



środa, 3 kwietnia 2013

Historia jednego ogłoszenia

Marzec nie był łaskawy, marzenia i plany się oddalają, albo raczej przeciągają leniwie. Byłam przekonana, że o tej porze będę biegać za dostawcami nowalijek i rozkładać ręce, oglądając stoliki w poszukiwaniu tych jedynych. Pobiłam swój rekord w narzekaniu i czarnomyśleniu. Zimno nie nastraja. Na szczęście nie cały miesiąc był taki. Dużo spotkań.. Odwiedziny u rodziców, oglądanie i zachwycanie się paryskimi, wegańskimi knajpami (może wspomnę o tym kiedyś?), pysznie inspirujące po powrocie kombinowanie w kuchni (moja pierwsza w życiu tarta - z gruszką i budyniem lawendowym). Moja ulubiona krakowska Karma, która nakręca do działania. Akcje z weganistami w Katowicach. Kooperatywa spożywcza. Spotkania z przyjaciółmi. I z nieznajomymi. A jednak nie napisałam ani słowa. Kiedy ostatniego marca ulepiłam zająca ze śniegu, postanowiłam przestać narzekać. Może dlatego, że królik wyglądał początkowo jak z Donnie Darko, może przeszło mi przez głowę: co, jeśli już zawsze tak będzie? Zrób sobie własną wiosnę! No to robię. 
Zanim jednak przejdę do swojej własnej wiosny wrócę do jednego wydarzenia z zeszłego miesiąca. Radosne przedwiośnie, które zaczęło się od tablicy ogłoszeń w zaprzyjaźnionej Teorii. Historia jednego ogłoszenia.


Połowa marca. Siedziałam z G. przy herbatce, rozmawialiśmy, jak zwykle o Nono i nagle G. dojrzał na tablicy takie ogłoszenie:
Przypomniało nam się, że został po akcji z poprzedniego wieczoru cały gar pomidorowej (następnym razem nie zapomnimy o łyżkach!) G. zadzwonił do Magdy, umówiliśmy się na spotkanie, za dwa dni. W międzyczasie okazało się, że zupa, o której myśleliśmy wcześniej już została zjedzona, więc postanowiłam ugotować coś specjalnie dla Magdy. Długo zastanawiałam się, który wariant pomidorówki wybrać. Pomijam odwieczny dylemat - wolisz z makaronem czy z ryżem? W końcu, z tęsknoty za słońcem postawiłam na pomidorową - pełną włoską pomidorową gębą. Spotkanie z dziewczyną z ogłoszenia było wspaniałe, siedzieliśmy w trójkę pochyleni nad miskami z aromatyczną zupą (G. oczywiście też przyjechał, nie mogło go zabraknąć, w końcu to on mnie namówił na ugotowanie najlepszej pomidorowej na świecie) Każdy zjadł po dwie miski i jeszcze zostało do obdarowania. Magda okazała się niezwykle sympatyczną dziewczyną, która ma fioła na punkcie pomidorowej, w każdej postaci. Mam nadzieję, że odwiedzi nas w Nono i że spotkamy się jeszcze nie raz.

Pomidorowa z czterech "rodzajów" pomidorów

kilka pomidorów pieczonych w piekarniku (zalanych w słoiku olejem) 
/ kilka suszonych pomidorów (bez oleju) / 
duża butelka dobrego przecieru pomidorowego 
/ kilka małych pomidorków (ja miałam ciemnozielone - Black Zebra
/marchewka,pietruszka,seler,por / kilka szalotek i ząbków czosnku / 
dwie łyżki słodkiego syropu (miałam z agawy) / 
ocet winny (ekologiczny różowy) / olej ze słoika z pieczonymi pomidorami 
/ listki laurowe / pieprz, sól / 
natka pietruszki /ryż
 
przepis jutro, bo czas wyjść z Karmy :-) 
Pst. Dzisiaj w Karmie była pyszna pomidorowa z soczewicą! 


środa, 13 lutego 2013

Homary wyskakują z gara!

Zgłodniałam podczas przygotowywania stroju na jutrzejsze disco (Jednak nie będę krewetką.. postanowiłam przebrać się za homara!)
Polecam przeczytanie manifestu na stronie wydarzenia - ja się podpisuję pod każdym słowem. Jeśli ktoś jeszcze nie wie, co zrobić z walentynkowym wieczorem - zapraszam w imieniu organizatorów do Kawiarni Naukowej. 

W ramach oczyszczania lodówki (uwielbiam gotować z resztek) przed weekendowym wyjazdem do Krakowa zrobiłam bardzo szybką słoneczną przekąskę.

Placki ziemniaczane ze słonecznikiem:

 dwa lekko obgotowane ziemniaki (z wczoraj)/kawałek jasnej części pora/pół czerwonej ostrej papryczki (tej większej, więc nie takiej znowu ostrej) /garść łuskanego słonecznika/olej słonecznikowy (najlepiej organic - virgin - pięknie pachnie SŁONIEM/szczypta soli, albo dwie/ jakaś sałata do chrupania - albo ulubiona zielenina, surówka

ziemniaki zetrzeć na drobnej tarce/por i papryczkę drobno posiekać/słonecznik zmielić w młynku do kawy na "mąkę"/wszystko razem wymieszać//z klejącej, zwartej masy uformować placki ziemniaczane//
na rozgrzaną patelnię wlać kilka łyżek oleju/smażyć placki z dwóch stron na złoty kolor/ w trakcie smażenia wrzucić na patelnię trochę posiekanego pora i pestek słonecznika/lekko posolić/chwilę potrzymać, aż zmięknie por,a słonecznik się zrumieni//wszystko odsączyć z tłuszczu na ręczniku papierowym//


Wracam do przygotowywania stroju. Wszystkim życzę dużo miłości, bez granic gatunkowych! I pamiętajcie o zwierzętach nie tylko od święta.
Bisous! {fr}

poniedziałek, 11 lutego 2013

By nie dokuczał luty, pal w kominie i miej kożuch* suty.

Luty jest łaskawy. Układam powoli klocki w zgrabną, ekscytującą całość. Katowice - Kraków, zaczęłam kursować i mam nadzieję, potrwa to (tyle, ile trzeba) do wiosny! Mam tyle energii, że mogłabym roztopić śniegi w Ameryce i dać jeszcze trochę prądu wszystkim zasypanym (tu świadomy błąd z dziedziny fizyki, kto bywał, ten wie). Chciałabym przyspieszyć proces tworzenia, dać upust wszystkim pomysłom, ale czekam cierpliwie, postanawiam sobie być obserwatorką i zerkać z dala, cieszyć się i zajmować sprawami a nie rozwiązywać problemy. Luty jest na oglądanie. A dokładniej na MYSZKOWANIE.

Na czternastego mam w planie szaleć w stroju KREWETKI na DISCO na SCHRONISKO w Krakowie. A jeśli nie skombinuję wymarzonej kreacji, przebiorę się za SKRZEK (zapożyczone - love u London,baby! )
Tymczasem luty rozsiewa miłostki, obiady przedwalentynkowe.
Jeden z nich, nie morski, ale prosto z głębin serca (bisou bisou!)

Quinoa z brązowymi pieczarkami w czerwonych pomarańczach



quinoa (komosa ryżowa)/fenkuł/seler naciowy/por/olej rzepakowy/
marchew/imbir/syrop agave
brązowe pieczarki/czerwone pomarańcze/czerwone wino
kiełki rzodkiewki
sól/pieprz/papryka wędzona/ukochana w kuchni

marchew i imbir pokroić na kawałki/polać mieszanką (po łyżce) oleju i syropu z agave - akurat taki miałam, ale pewnie każdy jasny się nada np.kukurydziany/wrzucić do nagrzanego piekarnika na blaszce/podglądać co jakiś czas czy się ładnie piecze i zachwycać się zapachem//
komosę ugotować na sypko/pokrojony w piórka fenkuł, seler naciowy i por wrzucić na rozgrzaną patelnię z olejem rzepakowym (najlepiej świeżo tłoczonym intensywnie żółtym i pachnącym łąką) i dusić krótką chwilę/posolić/wymieszać z komosą/
brązowe pieczarki oczyścić mokrą ściereczką/posypać solą i papryką słodką, najlepiej wędzoną(!!)/smażyć na niewielkiej ilości oleju z dwóch stron//
w międzyczasie(albo wcześniej) zrobić sos z wyciśniętego soku z czerwonych pomarańczy i wina z odrobiną syropu (albo cukru jak ktoś używa)/zredukować na patelni/wlać na pieczarki/smażyć jeszcze chwilę, aż się skarmelizują, a gęsty sos będzie pachniał pomarańczami, winem i wędzoną papryką//
ułożyć wszystko na talerzu/dołożyć krwistoczerwony plaster pomarańczy i ulubione kiełki, najlepiej pikantne//
VEGAN VALENTINESOrganizator: vimari
* oczywiście zamiast kożucha polecam kurteczkę! pozdrowienia dla wszystkich palących w kominach!

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Dobrý večer!

Dobrý večer! Chciałam napisać kilka słów o Pradze, po której udało mi się spacerować w pewien styczniowy weekend. Nie napiszę o piwie, wiadomo jak dobrym, o muzeum Franza Kafki, które trzeba odwiedzić koniecznie, o kiepskim poziomie smutnych, szaroburych prac czeskich absolwentów (?) uczelni artystycznych, które miałam okazję obejrzeć w galerii Artbanka, o częstotliwości występowania makdonaldów i sklepów ze zdrowa, organiczna żywnością... Napiszę o miejscu, które odnalazłam na ul. Kafkovej 16 (Praha 6). Wśród siedmiu (według happycow) wegańskich miejsc w Pradze, w których mogłam zjeść obiad (nie licząc vegan friendly, tych jest znacznie więcej!) - wybrałam Vegetkę. 

Jest to dwupoziomowa restauracja z barem samoobsługowym. Wnętrze typowe dla takich "tackowych" miejsc, kolorowe, kiczowate, przepełnione pomarańczem i żółcią, na parapetach wszechobecne dynie hokaido, na ścianach zdjęcia i grafiki z tygrysami i inne azjatyckie bibeloty. Do wyboru przekąski: sajgonki, różne smażone tofu serki wyglądające jak ciasteczka, zapiekane papryki, smażone warzywa w cieście. Można wybierać spośród wielu sosów do ryżu / potraw, naliczyłam chyba dziewięć, wegańska "wołowina", "rybne" kulki prawdopodobnie tofu mieszane z seitanem (? --nie odgadłam -- ciężko wyczuć, ale konsystencja była zabójczo podobna do rybnych klopsów), tofu na różne sposoby, jakieś warzywne mieszanki, fasolki, chiński makaron i mroczna, lekko przerażająca czarna breja z bakłażanem. A na końcu znajdziemy surówki, oliwki i inne dodatki. Zupa dyniowa, a jakże, za darmo. 
Postanowiłyśmy zrobić z koleżanką orientalny chaos. Zanim usiadłyśmy z naszymi wypełnionymi po brzegi talerzami, większość była już zimna. To w dużej mierze nasza wina, bo nie spieszyłyśmy się z nakładaniem kolejnych porcji wegańskich dziwadeł*. Na moim talerzu na uwagę zasługiwały wcześniej wspomniane klopsy zawijane w nori, zielona fasolka i ČERNÉ SOJOVÉ MASO (hmm..nibywołowina?), na prawdę dobre. Tofu smaczne, ale nie powalające. Reszta nijaka. Na talerzu mojej współbiesiadniczki było dużo gorzej. Znalazły się tam dwie potrawy, których nie dało się zjeść. Nie wiem, co to była za przyprawa / składnik, ale bliżej mu było do mokrego szarego papieru toaletowego i jego naturalnej przestrzeni niż do delicji. Na szczęście skusiła się również na mrocznego bakłażana i SOJOVÉ MASO, które były bardzo dobre. Zupa całkiem smaczna, niezgrabnie kremowa, słodka, ale jak dla mnie mało aromatyczna. Wyszłyśmy najedzone, za dwa wypełnione po brzegi talerze zapłaciłyśmy ok. 350Kč. Raczej nie wrócę tam prędko, ale życzyłabym sobie podobnego miejsca na śląsku, szybki lunch na mieście za niewielkie pieniądze (bo jak wiadomo, wygłodniałe i ciekawskie przesadziłyśmy z porcjami!) Wśród przeciętnych propozycji, dwóch tragicznych, o których najlepiej zapomnieć, było kilka smacznych, wartych powtórzenia, a przynajmniej skłaniających do eksperymentów w azjatyckiej roślinnej kuchni.
* nie mylić z divadlami :-)

Zaskoczona bogactwem roślinnych smakołyków w czeskich sklepach wróciłam do domu z..... piwkiem ;-).
Praga jest zachwycająco piękna, więc mam nadzieję, że szybko uda mi się zorganizować tam wiosenny spacer i kto wie, może oprócz butelki lagera przywiozę więcej smaków do "rozpracowania"..?


Dobrou noc